-Ashley Connell,twoja kolej.-odezwała się recepcjonistka - kobieta w średnim wieku,a dwudziesto-pięcio letnia Ashley wstała i udała się do gabinetu,którego wystrój znała już na pamięć.Usiadła na krześle naprzeciw znajomego doktora i czekała aż się do niej odezwie.
-No więc Ashley,jak się czujesz?
*
*
Niech Pan Narrator nie przesadza! Oczywiście nie można powiedzieć,że byłam kompletnie samiutka na tym świecie.W mojej pracy na co dzień otaczało mnie mnóstwo ludzi! Byłam tancerką i to zawodową,każdego dnia prowadziłam zajęcia w szkole tańca,więc po tak długim kontakcie z ludźmi wieczorami wręcz miałam ochotę pobyć sama.Pamiętam,że wtedy od dwóch miesięcy oprócz moich własnych zajęć prowadziłam także lekcje zumby,gdyż moja poprzedniczka była w zaawansowanej ciąży,co oczywiście mnie cieszyło bo wiązało się to z większą pensją.Ale moje serce i tak należało do typowego tańca,nie połączenia z fitnessem.Kiedy tańczyłam,zapominałam o Bożym świecie...Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje,skupiałam się jedynie na tym aby dać z siebie wszystko.
Po zajęciach cała spocona i naładowała hormonami szczęścia wychodziłam na miasto,które nawet nocą tętniło życiem.To w końcu Los Angeles.Gdyby ktoś mnie kiedyś zapytał czy chciałabym mieszkać gdzieś indziej,o dziwo odpowiedziałabym,że tak.Ale tylko w Irlandii,to było najcudowniejsze miejsce na Ziemi.Nie bez pozoru mawia się,że Irlandczycy to najbardziej przyjazny naród.
Jeśli już zaczęłam opisywać mój przeciętny dzień,to po pracy zawsze najpierw kupowałam sobie świeżo wyciskany sok,a potem wracałam do mojego dwupoziomowego mieszkanka,które pachniało różami i samotnością.Normalnie po wzięciu relaksującej kąpieli,zapewne wyłożyłabym się przed telewizorem,ale nie wtedy...wtedy,w ten wieczór wszystko się zaczęło.
-Nie mogę znieść myśli,że tak mnie do siebie przywołujesz,telewizorku.-Tak,właśnie biegałam po domu pół naga (miałam na sobie tylko majtki i skarpetki,których jeszcze nie ściągnęłam) i tak,rozmawiałam z własnym telewizorem.-Ale nie dzisiaj...dzisiaj czeka mnie udawanie przed gośćmi mojej matki,że jestem kochaną,oddaną córką,która wiele zawdzięcza swojej rodzicielce.-Westchnęłam więc,wyrzuciłam skarpetki w kąt,wcisnęłam się w najładniejszą sukienkę jaką miałam,czyli w w której wystąpiłam w jednym z konkursów tańca rok temu.Teraz należało doprowadzić do porządku to,co jeszcze pozostało mi na głowie,a w między czasie opowiem wam jak wpakowałam się w dzisiejszą imprezę mojej mamy.
Jedną z wielu rzeczy,które potrafiły mnie zdenerwować i to tak mocno mocno,była ingerencja mojej matki w moje życie.A jak na osobę,która rzadko przypomina sobie o posiadaniu dzieci,robiła to dosyć często.
-To dla mnie bardzo ważne przedsięwzięcie,a ta kolacja może zapewnić mi to,o czym zawsze marzyłam.Nie możesz mnie teraz zawieźć,potrzebne mi chociaż jedno z moich dzieci.Ben przyjedzie po Ciebie o dziewiętnastej,dobrze?
Minęły dwie długie minuty zanim odpowiedziałam.
-Jesteś wspaniała.Przypomnij mi jeszcze swój adres,kochanie,bo gdzieś mi się zapodział...
Co miałam zrobić? Westchnęłam teatralnie i podałam mojej matce miejsce zamieszkania jej rodzonej córki.Życie nauczyło mnie ogromnej cierpliwości do tej kobiety.
Moi rodzice rozwiedli się kiedy miałam dwanaście lat.Nie było łatwo mi się z tym pogodzić,ale czas mnie do tego zmusił.Tata był dobrym człowiekiem,prostym,nieskomplikowanym i zwykłym,co zapewne było powodem ich rozstania.Mama była wyrafinowana i lubiła życie na wysokim poziomie.Ojciec był...inny.Nie wiele było mu trzeba do szczęścia.Z resztą nadal mu nie trzeba,bo on dalej jest,żyje i ma się dobrze.Tylko nie ma go przy mnie...Zaraz po rozwodzie wyjechał do Irlandii,do mojej ukochanej,zielonej Irlandii,o której zawsze tęsknie marzyłam.I nie zabrał mnie ze sobą,zostawił mnie z matką i resztą rodzeństwa: siostrą i aż trójką braci.Błagałam go żeby mnie wziął,płakałam i prosiłam na kolanach,ale do mamy należało ostateczne zdanie,które przesądziło o wszystkim.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu,zapewne od Bena,a ja byłam jeszcze kompletnie niegotowa.Jak porażona uczesałam włosy,nałożyłam szybki makijaż,znalazłam buty na wysokich obcasach i gasząc światła wsiadłam do windy.Chłopak mojej mamy (a może już narzeczony? nie wiem,nie byłam wtajemniczona) czekał już na mnie na dole w swoim pięknym,odpicowanym autku.
-Witaj Ashley,wspaniale wyglądasz.-przywitał się jak zwykle miłym słowem i czarującym uśmiechem.Z niechęcią zrewanżowałam się komplementem i całą drogę starałam się podtrzymać znośny ton głosu.To nie tak,że z Benem był coś nie tak,właśnie wszystkim w nim było na tak.To po prostu ja byłam sceptycznie nastawiona.Już miałam pytać kiedy znajdziemy się na miejscu,gdy samochód się zatrzymał.Ben otworzył mi drzwi,a moim oczom ukazał się niewielki,nowoczesny pałacyk oświetlony dosłownie z każdej strony.Był wprost...bajkowy.
-Niezłe miejsce.To musi być na prawdę gruba impreza.-zacmokałam z podziwem.
-...włożyła w to całą siebie.-przytaknął z uśmiechem.-Z resztą znasz ją.
Odwróciłam głowę,aby stłumić parsknięcie,które cisnęło mi się na usta.Oo tak,znam ją.Jeśli zajrzała tu choćby raz przed dzisiejszym wieczorem,to z pewnością tylko po to aby wytknąć jakiś błąd firmie,którą wynajęła.
To co się stało potem,spotkanie do jakiego doszło,wywróciło moje życie do góry nogami.
Super!
OdpowiedzUsuńBelieve. xxx
Rozdział jest świetny, fajne jest takie wprowadzenie w życie jej i rodziny.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba, już nie lubie jej matki haha :D
Mam nadzieje, że Niall pojawi się juz w następnym rozdziale i nie długo
pojawią się też wątki z ojcem. :*
Obserwuje i czekam na nexta :D
Świetne!! Kolejne niesamowite opowiadanie się szykuję :*
OdpowiedzUsuńSuper rozdział! Nie przestawaj proszę pisać. Masz talent. Ciekawe co bd dalej. ♥♥♥
OdpowiedzUsuńSuper !!!
OdpowiedzUsuńMasz talent <3